piątek, 23 grudnia 2016

Risa - Dzień w którym wszystko się zmieniło...

 
W sumie nigdy nie poznałam swoich rodziców. Oni zawsze byli dla mnie jedną wielką zagadką. Czasem patrzyłam jak inne dzieci w moim wieku (No powiedzmy... ) bawią się ze swoimi rodzicami na podwórku jak wspólnie rozmawiają i śmieją się. Jednak nigdy nie odczuwałam braku mamy ani taty. Przyzwyczaiłam się że co miesiąc zmieniam miejsce zamieszkania i nigdzie nie potrafię się zatrzymać na dłużej. Moja "rodzina" jakby chciała się mnie pozbyć. Nie chciała mnie i wysłała dalej z nadzieją że nigdy już do nich nie wrócę. Odczuwałam ta nienawiść którą pałali do mnie kuzyni, ciocie i wujkowie. Od bardzo długiego czasu krążyłam od jednej rodziny do drugiej. Choć bardzo chciałam u kogoś zostać na dłużej, nikt mi na to nie pozwalał. Czasami podsłuchiwałam rozmowy dorosłych, mówili że jestem przeklętym dzieckiem i że nigdzie nie pasuje. W sumie wiele razy już to słyszałam i nie robi to na mnie jakiegoś większego wrażenia... Mimo tego zawsze miałam coś takiego co sprawiało że na mojej twarzy momentalnie pojawią się uśmiech. A mianowicie była to moja pasja. Łyżwiarstwo... Zawsze jak inne dzieci mnie odtrącały i wyśmiewały, ja szłam na lodowisko i ćwiczyłam. To mnie uspokajało. Czułam się wtedy wolna i nie potrzebowałam nikogo. Wszystko co robiłam, robiłam sama i bez niczyjej pomocy. To wydawało mi się piękne, jednak gdy spotkałam pewną osobę wszystko się zmieniło...

Znów zostałam odtrącona przez moich rówieśników. Naśmiewali się ze mnie i z moich zainteresowań. Twierdzili że jazda konna jest dla idiotów a łyżwiarstwo dla nieudolnych. Wiele razy już słyszałam tego typu teksty i w sumie już mnie one nie obchodziły. Po prostu  wracałam do tymczasowego domu i zbierałam łyżwy, szukałam najbliższego lodowiska i szłam poćwiczyć. Dziś, jak co dzień weszłam do wielkiego budynku i przemknęłam się obok śpiącej kasjerki. Była taka pora że na lodowisku nie było zbyt wiele osób, w sumie nie było ich prawie wcale.
- Yuki musisz się bardziej nachylić jeżeli chcesz zrobić to poprawnie. - usłyszałam nieznany mi damski głos. Założyłam łyżwy i wyszłam z damskiej przebieralni, kiedy moim oczom ukazała sie grupka dzieci, młoda kobieta i chłopak. Dzieci były trochę starsze ode mnie , kobieta na oko miała ze trzydzieści lat, a chłopak z 15 lat. Nie zwracając na nich uwagi włączyłam sobie muzykę i zakładając słuchawki weszłam na lód. Zamknęłam oczy i zaczęłam powoli sunąć po lodzie. Po chwili przyspieszyłam i skoczyłam nieśmiale... Jeździłam sobie tak przez chwilę dopóki nie poczułam na swoim ramieniu czyjegoś dotyku. Popatrzyłam na twarz szatyna stojącego za mną
- Instruktorka kazała się nam zebrać Po drugiej stronie lodowiska. - powiedział  nie czekając na moją odpowiedź pociągnął mnie za nadgarstek.
- Nie należę do tego klubu, nie muszę chodzić na zajęcia... - powiedziałam jak już do nich pojechaliśmy. Wszystkie dziewczyny stojące tam oburzyła się a jedna z nich pojechała do mnie z wroga miną.
- Takie dziecko niby jeździ lepiej ode mnie?! - krzyknęła. Była to brunetka na oko miała 14 lat.
- Tak... - powiedziałam cicho.
- To pokaż mi co potrafisz. - burknęła zaczynając jakiś bezsensowny układ składający się z paru figur i jednego skoku przy którym i tak się wywaliła. Jak skończyła podjechała do swoich koleżanek z usatsyfakcjonowaną miną.
- No dajesz mała, pokaż co potrafisz. - zaśmiała się. Podjechałam do bandy gdzie na stoliku stały głośniki i połączyłam do nich swój telefon puszczając piosenkę do której kiedyś ułożyłam sobie układ:
 




Jak skończyłam wzięłam swój telefon i najzwyczajniej wyszłam.
- Kim ty jesteś? - usłyszałam szept zszokowanej brunetki.
-Ja? Ja jestem tylko dzieckiem. - powiedziałam wychodząc. Opuściłam budynek i ruszyłam w kierunku domu.
- Poczekaj! Jak się nazywasz? - usłyszałam głos tamtego chłopaka. Szatyn dorównał mi kroku i popatrzył na mnie z ciepłym uśmiechem na twarzy.
- Nie będę tu długo, nie musisz wiedzieć jak się nazywam.
- Co? Czemu?
- Nie mieszkam tu... W sumie nie mam domu, jeżdżę po rodzinie szukając swojego miejsca na ziemi. - powiedziałam Wpatrując się w ziemię. Chłopak chwilę milczał wgapiając się we mnie.
- Wiem że nie masz 7 lat, przyznaj się, czym jesteś? - wypalił po chwili całkowicie mnie zaskakując.
- Czemu tak twierdzisz? - zapytałam zatrzymując się.
- Nie zachowujesz się jak dziecko, poza tym masz bardzo bladą skórę, niesamowitą wytrzymałość i malutkie wampirze kły. Wiem że jesteś wampirem. - zaśmiał się ukazując swoje kły. - Poza tym pachniesz jak wampir.
- Ty też nie jesteś człowiekiem. - powiedziałam. - A jednak nie wyglądasz jak Ja.
- Bo między nami istnieje jedna kluczową różnica. Ty jesteś wampirem czystej krwi pochodzącym z zwykłego rodu, a ja pochodzę z królewskiego rodu. - wytłumaczył mi.
- Co, mam teraz się pokłonić czy coś? - zapytałam nie wiedząc co mam w tej sytuacji zrobić.
- Nie spoko, zrzekłem się tytułu.
- Czemu?
- Nie mam zamiaru bawić się w księcia. - uśmiechnął się.
- Acha... - powiedziałam ruszając przed siebie.
 - Ty naprawdę chcesz tam wracać? - wypalił nagle.
- No wiesz nie mam innego wyjścia. Gdzie niby miałabym mieszkać?
- Możesz zamieszkać ze mną. - zaproponował.
- Nie wiem kim jesteś, jakie masz zamiary, nie znam tego miejsca ani ludzi, w sumie nigdy Cię nie widziałam, nawet nie wiem jak masz na imię ani ile masz lat... - zaczęłam wyliczać na palcach. - I wiesz co?
- Co?
- Podoba mi się to, chciałabym w końcu zamieszka gdzieś dłużej. - uśmiechnęłam się. - Chodź musisz porozmawiać z moją ciocią. - uśmiechnęłam się ciągnąc go za nadgarstek.
- Dobra.- powiedział uśmiechnięty... Po parunastu minutach już staliśmy pod domem mojej ciotki. Weszliśmy do środka gdzie przywitano nas wściekłym spojrzeniem.
- Risa... -warknęła kobieta przez zaciśnięte zęby.
- Dzień dobry, czy Risa mogłaby u mnie zamieszkać?
- Chcesz ja wziąć do siebie? - zapytała brunetka a w jej głosie dało się usłyszeć nadzieję.
- Tak.
- Jasne! Bież ją! - zawołała i po chwili przyniosła mi moje dwie torby. - Życzę miłego wspólnie spędzonego czasu. - zaśmiała się dosłownie wyrzucając nas z domu.
- Acha nie zapomnijcie o Arashi. -powiedziała zatrzaskując za nami drzwi.
- Nie sądziłem że pójdzie tak łatwo...
- Mówiłam Ci że moja rodzina mnie nie chce. Wiedziałam że tak będzie.
- A tak w ogóle... To kto to ta Arashi?- zapytał jak zeszliśmy na dół.
- Zaraz zobaczysz. Poczekaj chwilkę. - powiedziałam biegnąc na tyły budynku gdzie pasło się parę koni. Przywołałam do siebie jednego z nich. Siwa ( taka szarawa ) klacz z jednym ciemniejszym uchem i ciemniejszymi pasemkami w grzywie i ogonie podniosła głowę szukając osoby która ją woła. Przeskoczyłam przez płot i chwytając ją za kantar wyprowadziłam z pastwiska. Na szybko ją osiodłałam i wzięłam resztę wyposażenia pakując je do toreb które klacz miała założone. Wsiadałam na nią i ruszyłyśmy w stronę... W sumie nawet nie wiem jak on ma na imię... Po chwili zatrzymałyśmy się tuż obok zszokowanego chłopaka.
- Arashi to koń?
- Tak. - powiedziałam przytulając się do niej. - To jakiś problem?
- Nie, mój kuzyn prowadzi stadninie obok mojego domu.
- Super. - zaśmiałam się... Wieczorem Arashi była już zakwaterowana w nowym boksie a ja zaaklimatyzowałam się w nowym domu. Miałam swój pokój z oknem na stajnię co bardzo mnie cieszyło. Choć pomieszczenie nie było duże bardzo mi się to podobało.
- I jak? - zapytał chłopak opierając się o framugę drzwi.
- Jest wspaniale. - powiedziałam zawieszając na haczyku swoje łyżwy.
- W sumie to jak się nazywasz? - zapytałam spoglądając na niego.
- Nie mówiłem ci jeszcze? - zapytał zdziwiony na co tylko pokiwałam głowom. - Jestem Yuuchiru...

W tamtym momencie uświadomiłam siebie że na świecie są też dobrzy ludzie. Uświadomiłam sobie że przez cały ten czas się myliłam. Nie można zawsze żyć samotnie, każdy potrzebuje drugiej osoby...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz